W związku z agresją Rosji na Ukrainę także w Polsce wiele osób zaczęło wykupywać paliwo obawiając się problemów z dostawami ropy. Wywołało to efekt kuli śnieżnej i poczucie paniki – widząc wzmożony ruch na stacjach, po paliwo zgłaszały się kolejne osoby, a gdy sytuacja zaczęła być widoczna w niemal wszystkich punktach, pojawiła się panika – ludzie tankowali nie tylko pełne baki w samochodach, ale także przyjeżdżali z całymi kanistrami.
To z kolei sprawiło, że na niektórych stacjach ograniczono dostawy lub skończyły się one wcześniej niż zwykle – po raz kolejny wywołując niepokój, utwierdzając niektórych w przekonaniu, że paliwa rzeczywiście zabraknie.
Niektórzy właściciele prywatnych stacji zaczęli wykorzystywać sytuację drastycznie podnosząc ceny paliwa za litr.
PKN Orlen, który odpowiadał za dostawy wydał oświadczenie, w którym zapewniał, że dostawy na stacje są realizowane, a paliwa nie zabraknie. Jednocześnie Daniel Obajtek, prezes zarządu PKN Orlen zapowiedział wyciąganie konsekwencji wobec właścicieli stacji, którzy „będą próbować wykorzystywać aktualną sytuację do nieuczciwych praktyk i manipulowania cenami paliw”.
W tym samym czasie na kolejnych stacjach w całej Polsce PKN Orlen wprowadzał limity sprzedaży paliwa do 50 litrów na jeden pojazd mechaniczny. Zalecił to także pozostałym stacjom.
Dziś informację o zaleceniach dostali kolejni właściciele stacji franczyzowych PKN Orlen. Jak napisano w informacji „w efekcie niezwykle wzmożonego ruchu skumulowanego w jednym momencie, wprowadzamy na stacjach własnych limit tankowania w wysokości 50 litrów na pojazd. Rekomendujemy wprowadzenie analogicznego rozwiązania u Państwa”.
Jednocześnie w wiadomościach do właścicieli stacji zapewniono, że „niezwłocznie po rozładowaniu ruchu, sprzedaż wróci do normalnego trybu”. Podkreślono też, że „wszyscy klienci zostaną obsłużeni” i zaapelowano o „wyważone podejście do sytuacji”.
Dziś od rana na stacjach ruch jest mniejszy niż wczoraj.